
Jeśli chodzi o media to dom zastałem w dość opłakanym stanie, choć zawsze mogło być gorzej. Mimo, że nie było ani wody, ani gazu, ani elektryczności to stosowne przyłącza miałem już pociągnięte do działki i wystarczyło wezwać fachowców, którzy ogarną resztę. Zero zbędnych formalności. Niestety z kanalizacją już nie było tak łatwo.
Jeśli kiedyś znaleźlibyście się w mojej sytuacji i też chcielibyście odrestaurować jakąś zapomnianą ruderę to na samym początku zerknąłbym na geoportal i sprawdził czy działka jest uzbrojona. Czy jest tam licznik gazu, słup elektryczny, studzienka wodna i kanalizacyjna. To o tyle ważne, że na założenie czegoś takiego można czekać całymi latami, a nierzadko należy to jeszcze wyprosić u sąsiadów.
Nie cierpię biurokracji. Tych wizyt w urzędach gdzie czujesz się jak namolna mucha, rozmowy z biurwami, kompletowania dokumentów i wracania się po pieczątki, podpisy i zaświadczenia do oświadczeń, bo czegoś oczywiście musiało we wniosku zabraknąć. Szczęście w nieszczęściu pandemia wiele zmieniła na tym polu – co raz więcej spraw można bezboleśnie załatwiać przez Internet lub telefon. Zatem jak założyć u siebie kanalizację?

Kiedy byłem mały do odprowadzania ścieków używaliśmy szamba. „Grube” zostawało w środku (i usuwane przez szambiarkę co miesiąc/dwa), zaś ciekłe spływało rurą do gnojówki nieopodal kurnika i było używane do użyźniania ziemi. Brzmi ohydnie , ale cóż, takie były czasy kiedy nikogo to nie dziwiło. Tak samo jak regularne, cotygodniowe kąpiele. Najpierw dzieci, a potem dorośli w tej samej wodzie. Ekologia pełną gębą, nie ma co. Gdybym chciał zostawić szambo to przy dzisiejszym zużyciu musiałbym je opróżniać raz na tydzień albo i częściej. Dlatego zapadła decyzja o podłączeniu się do miejskiej sieci kanalizacyjnej. Studzienkę już miałem na posesji, więc połowa roboty za nami.
Z początku wydawało mi się, że skoro przyłącze już u mnie jest to nie muszę się starać o żadne pozwolenia, wystarczy podpisać umowę i gotowe. Taki chu*! Zaczęło się od tego, że spotkałem się z wykonawcą, szefem małej firmy zajmującej się kopaniem i kanalizacją. Ten cierpliwie wytłumaczył mi co musze zrobić, a mianowicie:
- Złożyć wniosek o przyłączenie (będzie potrzebna mapa działki z Urzędu gminy) i poczekać na warunki tegoż.
- Po otrzymaniu warunków udać się do projektanta, który przygotuje schemat.
- Następnie pogadać z geodetą, który wytyczy ścieżkę.
- Otrzymane dokumenty złożyć w biurze wodociągów.
- Od tego momentu musimy jeszcze oczekać parę tygodni na wypadek, gdyby jednak ktoś miał coś przeciwko.
- Po wykonaniu pracy należy jeszcze zwrócić się do wodociągów o przysłanie kogoś, kto to „odbierze” (zaakceptuje).
Jak widać sporo tego i trochę czasu na to straciłem. O ile samo założenie rur zajęło półtora dnia to cały proces trwał od końca marca aż do lipca!
Osobiście miałem to szczęście, że trafiłem na doświadczonego wykonawcę, który nie tylko dobrze mi to rozpisał, ale także skontaktował z projektantem i geodetą, a na koniec sam zajął się odbiorem (jako były pracownik wodociągów miał znajomości).
A jak koszty całego przedsięwzięcia?
Cóż, tanio nie było. I o ile spodziewałem się, że kopanie uderzy mnie po kieszeni, bo studzienka znajdowała się dokładnie na końcu działki, 60 metrów od domu, o tyle nawet nie podejrzewałem, że przygotowanie projektu to wydatek półtora tysiąca złotych! Cóż, trzeba było lepiej przemyśleć kierunki na studiach, może teraz to ja bym tak kosił frajerów.
Praca koparki wraz z materiałami to koszt 80 złotych za metr. Oczywiście mowa tu o małym miasteczku na podkarpaciu, jeśli chcielibyście zlecić takie prace gdzieś, dajmy na to, pod Krakowem to zapłacicie znacznie więcej.