
Ledwo po trzydziestce, a już dwa wesela na karku?! Ot bezbożnik i poligamista! Zdecydować się na jedną babę nie potrafi! A tfu! By cię parchy oblazły, by ci kuśka uschła bezwstydniku! Zaraz zaraz droga pani, to nie tak jak pani myśli..
O dwóch weseliskach zacząłem dumać już dawno temu, jeszcze przed oświadczynami. Było to podejście czysto praktyczne – wiedziałem, że ani cała moja rodzina nie zdoła w komplecie zjawić się w Chinach, ani tym bardziej krewni i znajomi żony nie znajdą czasu, chęci i środków na podróż do Polski. Dwie imprezy były w tym wypadku jedynym wyjściem. Nie tylko po to aby żadna strona nie mogła się poczuć urażona, ale – przede wszystkim – by każda mogła zobaczyć jak to się robi po drugiej stronie Kaukazu.
Z tego również względu nie chciałem aby polskie wesele było kalką azjatyckiego, gdzie postawiono na rozmach – setki gości, para młoda obwieszona złotem, najlepsze wódki i mięsiwa. Splendor wylewający się drzwiami i oknami.
Dlatego zdecydowałem się na tradycję.

Moje małe polskie wesele
W Chinach poszło łatwo. Moim zadaniem było „tylko” wyłożenie pieniędzy na uroczystość, a reszta magicznie załatwiła się sama. Z jednej strony fajnie, z drugiej zaś..
Skoro i tak głównie samemu musiałem wszystko ogarnąć to lepiej było uznać to za zaletę i cieszyć się, że będzie tak jak Pan Jakub sobie zażyczy!
To ja wybrałem salę (mimo, że rodzina marudziła). To ja wybrałem muzykantów (mimo, że tato polecał DJa). To ja wybrałem fotografa (mimo, że znajomi dziwili się, że nie będzie kamerzysty). I wszystko zagrało idealnie!
Ale ale, byłbym ostatnim niewdzięcznikiem gdybym nie zauważył i nie podziękował za wkład mojej rodzinie i przyjaciołom:
- Mamie i Tacie za przygotowanie domu pod gości z Chin, za organizację kwiatów, deserów i za załatwianie spraw w kościele!
- Bratu za dobre rady, transport i bycie „chłopcem na posyłki”!
- Mariuszowi z Jankiem za zorganizowanie alkoholu, weselną brykę i „drużbowanie”!
- Jarkowi za niezapomniany wieczór kawalerski!
- Oraz wszystkim pozostałym gościom za przybycie z daleka i wspólną zabawę – bez was wesele nie miałoby sensu!





Jako, że chciałbym aby moje wpisy posiadały jakiś walor edukacyjny to poniżej przedstawię skrócony przepis na polskie wesele, tzn. wszystkie potrzebne elementy ażeby całość poszła jak po maśle. A nuż przyda się to komuś, kto dopiero planuje swój ślub.
PS Poniższe zestawienie jest spisane w kolejności chronologicznej, czyli to co najwyżej trzeba załatwić jak najszybciej. Ponadto – jako, że ja miałem już ślub cywilny to nie wiem jak wyglądałyby formalności przy jego braku.
(rok, minimum pół przed planowanym weselem)
-
Uzgodnienie terminu ślubu w kościele + nauki przedmałżeńskie (jako, że Asia nie gawarit po polski i mieszkamy za granicą to nie musieliśmy)
-
Lista gości oraz rezerwacja sali weselnej
-
Zamówienie zespołu muzycznego
-
Zamówienie fotografa/kamerzysty
-
Wysłanie pocztą zaproszeń dla gości
(3 miesiące, minimum jeden przed planowanym weselem)
-
Wybór sukni ślubnej z welonem
-
Transport dla gości (autobus do restauracji plus sprawdzony taksówkarz odwożący gości do domów) oraz auto dla pary młodej
-
Rezerwacje hotelowe dla gości
-
Kościelny, Organista, Siostra zakonna – przygotowanie oprawy uroczystości
-
Rozerwacja terminu u fryzjera/makijażystki dla Panny Młodej i druhen
(kilka tygodni, minimum dwa przed weselem)
-
Potwierdzenie liczby gości w restauracji
-
Cukiernia: zamówienie tortu weselnego, deserów i podarunków dla gości
-
Hurtownia: kupno alkoholu
-
Kwiaciarnia: zamówienie bukietu dla Panny Młodej, kwiatków do garniturów, kwiatów dla rodziców
-
Allegro: ozodoby weselne (winietki, baloniki, banery, konfetti)
Nie chcę tu każdego punktu dokładnie opisywać, bo przez ostatnie pół roku zdobyłem tyle materiału, że starczyłoby na grubą książkę. Do tego każde wesele jest inne i niekoniecznie możecie zgadzać się z moimi radami.
Tym niemniej – w razie pytań zapraszam do komentarzy.




Tradycja to moje drugie imię!
W swoim życiu byłem tylko na dwóch weselach, a oba były wykonane w zgodzie z polskimi kanonami – zaczynało się w kościele, potem wjazd na restaurację, życzenia, pierwszy taniec, jedzenia i napitków w opór. Do tego zespół muzyczny prowadzący zabawę, dobre stare disco polo, tańce wolne i szybkie, pociąg i kaczuszki. Podziękowania dla rodziców, a na zakończenie oczepiny oraz zabawy dla par. Impreza od zmierzchu do bladego świtu! Ogółem rzecz biorąc – sprawdzony schemat, którego warto się trzymać.
To trochę zabawne, ale z tych wszystkich spraw do załatwienia, rzeczy do ogarnięcia i możliwych gaf do popełnienia najbardziej bałem się tańca. Żadną tajemnicą nie jest, że ze mnie taki tancerz jak z koziej dupy trąbka – doskonale to było widać na poprzednich weselach w których brałem udział. Podejrzewam, że krzesła na których siedziałem do tej pory noszą odcisk moich pośladków, tak się tam zadomowiły.
Tym razem jednak było inaczej.
Tak już mam, że tam gdzie brakuje mi jakiegoś talentu tam do gry wchodzi mój „profesjonalizm”. Sprowadza się to do tego, że jak podróżuję to podróżuję na 100%, bez względu na to czy jest za ciepło, za zimno, pada deszcz czy wieje wiatr. Jak uczę angielskiego to też na 100% nie patrząc na to czy uczeń jest spoko czy nudnawy, ważne aby wiedza została przyswojona, a klient wyszedł zadowolony. I wychodzi na to, że jak jestem Panem Młodym to tak samo na 100%: pot zalewa, nogi bolą, ale gibać się trzeba bo przecież impreza się sama nie rozkręci!
Nie zapominajmy również, że to także było pierwsze wesele na którym miałem najlepszą partnerkę do tańca jaką można sobie wymarzyć!
Skoro na Świecie Jutra skupiam się na technologii to i w tym wpisie przemycę mały element z pogranicza dizajnu i aplikacji. O tym co poniżej opiszę dowiedziałem się szukając najlepszej oferty na stworzenie pamiątkowego albumu.
Jak już wyżej wspominałem – na uroczystość został wynajęty fotograf. Z kamerzysty zrezygnowałem nie chcąc aby krępował ludzi (w tym i mnie) nagrywając ich podczas tańca i wyżerki. Zależało mi tylko na dobrej jakości zdjęciach – aby była pamiątka i aby goście mogli czym się pochwalić na społecznościówkach. W końcu – jakby nie patrzeć – nasze wesele było dość wyjątkowe.


Wesele, wesele i po weselu. Mija tydzień i otrzymuję maila z linkami do fotografii. Trzysta dwadzieścia dziewięć sztuk, chyba w sam raz choć niektórych gości nie szło znaleźć na żadnym z nich. No ale pamiątka jest! Tyle, że tak cyfrowo to jakoś tak.. meh. Przydałoby się wybrać co najlepsze ujęcia i wydrukować do albumu.
-O paaanie! Takie wydruki to nie są tanie rzeczy!
-To znaczy ile?
-Bo to album trzeba zamówić i to taki laminowany, szyty!
-Czyli ile w sumie?
-No i muszę papier pod odbitki dobrać, taki żeby do książki pasował!
-Ile!?
-Dwieście.
-Tak drogo?
-Oj panie, z fakturą to będzie jeszcze drożej!
Gdy zamówiony profesjonalista nie potrafił dowieźć zwróciłem swoje ślepia w stronę Internetu. Szukałem i szukałem, paczałem i paczałem. Aż w końcu oczom mym ukazało się TO.
Usługa była dokładnie tym czego oczekiwałem – aplikacją do zaprojektowania własnego albumu. Można wysłać zdjęcia, rozmieścić je na poszczególnych stronach książki, dodać ramki, elementy wystroju i inne dekoracyjne pierdolety.
Podekscytowany potencjalnymi możliwościami zabrałem się do roboty!





Album poszedł do druku i wtedy – przeglądając po raz wtóry cyfrowy projekt zauważyłem pomyłkę tak głupią, że jak bym był własnym ojcem tobym się sam po tyłku paskiem przejechał. Tak z miłością, ale żeby była nauczka na przyszłość!
A czy wy też już to widzicie?
Cóż powiedzieć na zakończenie?
I ja tam byłem, miód i wino piłem? Wesele się udało, goście wyszli zadowoleni, a ja w końcu stałem się pełnoprawnym mężem, w zgodzie z moją tradycją oraz religią. Niby okres swobody skończył się już dawno temu, ale dopiero teraz zimny dreszcz przeszedł po plecach.
Cytując klasyka:
„Coś się kończy, coś zaczyna.”