
W 2012 roku wyszedł remake kultowego akcyjniaka z Arnoldem pt. „Pamięć absolutna”. Nie był to zły film, ale raz obejrzany nie zachęcał do ponownego seansu, tak jak jego pierwowzór. O ile fabułę oryginału potrafię wyrecytować obudzony w środku nocy, o tyle z tego nowszego dzieła najbardziej w pamięć zapadła tylko jedna scena.
Ta w której Colin Farrell rozmawia z własną dłonią.
Akcja filmu działa się gdzieś pod koniec XXI wieku, toteż na taką ekstrawagancję przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Obecnie prym w technologicznych nowinkach wiodą składaki, których producenci na wszelkie możliwe sposoby próbują przekonać konsumentów, że to są właśnie „telefony jutra”, a kto takiego nie ma to Zaściankowy Wieśniak I Kropka.
Ja na szczęście nie mam problemu z byciem ZWIK-iem, dlatego przy ostatniej wymianie smartfona postawiłem na klasykę, choć z nutką nowoczesności. Rozsiądźcie się wygodnie i przygotujcie popitę, bo wspólnie zastanowimy się czego można wymagać od telefonu w roku 2025 i jaki wybrać aby potem nie żałować.
Przedmowa. Niniejszy artykuł miał się początkowo ukazać już w sierpniu 2024, ale w związku z zawirowaniami wokół nowej pracy i późniejszym brakiem czasu musiał poczekać. Jednak nie ma tego złego, dzięki większemu obyciu z nową Motką udało mi się zdobyć pełniejszy obraz produktu. Ponadto mogłem zastosować następujący chwyt artystyczny: choć treść pozostała w zasadzie niezmieniona od pół roku, to gdzie nie gdzie zaszyłem moje świeże komentarze (dla wyróżnienia pisane kursywą tak jak tutaj) odnoszące się do początkowych odczuć.
Tekst zacznijmy od pożegnania. Po (aż!) sześciu latach kończy się moja wspólna przygoda z Mi-Szóstką w kieszeni. Telefon sprawował się dzielnie i gdyby nie problemy baterią to jeszcze długo nie myślałbym o wymianie. Zarówno wydajnościowo jak i pod względem fotograficznym Mi6 wciąż dawał radę, a jego kompaktowy format sprawiał, że prawie nie czuć go w kieszeni.
Tym niemniej każda historia ma swój koniec i nadszedł czas, aby rozejrzeć się za czymś co bardziej pasowało do futuryzmu roku dwa-tysiące-dwudziestego-czwartego. Padło na Motorolę Edge 40 Neo.
Dlaczego Motorola?
Z początku chciałem wziąć coś bliźniaczo podobnego (pod względem wymiarów) do Mi6 i tu właściwie jedyną opcją była Motorola Edge 30 Neo – mały, acz porządny i chwalony telefonik. Z czasem jednak zrozumiałem, że dostanę właściwie odświeżoną wersję starego smartfona, tyle że od innego producenta. Zero zaskoczeń, nuda.

Z drugiej strony, tylko niewiele droższa „40-stka” oferowała znacznie więcej niespodzianek, a tym samym pytań na które zapragnąłem poznać odpowiedzi. To właśnie dzięki niej pojawił się pomysł na niniejszy tekst, który jest nie tyle recenzją, co bardziej zbiorem wskazówek pomocnych przy wyborze telefonu.
Nie przedłużając, zacznijmy od rozmiaru, czyli:
Jakie to uczucie trzymać w ręku
16-centymetrowego bydlaka?
Mi6 przy wadze 169g oferował 5,5″ ekran oraz baterię 3300mAh. Motorola, dokładając tylko jeden gram, zdołała upchnąć w obudowie 6-i-pół-calowy wyświetlacz oraz baterię 5000mAh. Magia! Ale czy to faktycznie zmiana na plus?
Jeśli chodzi o większe ogniwo, to jak najbardziej – urządzenie pracuje na tyle długo, że mając ostatnie 30% baterii nie szukam w panice ładowarki, bo wiem że miną jeszcze długie godziny zanim światełko zgaśnie. Duży wyświetlacz też jest fajny, szczególnie przy cykaniu i obrabianiu fotek, a także wypełnianiu formularzy na stronach www – wcześniej unikałem tego jak ognia, teraz jest to nawet znośne. Ale coś za coś…
Obsługa jedną dłonią – uprzednio pewna i wygodna, obecnie zakrawa na cyrkową sztuczkę. Magnetyczny uchwyt w aucie nie trzyma nowego telefonu tak dobrze jak poprzednika – szczególnie na nierównej nawierzchni (Motka już kilkukrotnie zwiedziła okolice drążka zmiany biegów).
Podsumuję sprawę tak: gdybym miał do wyboru dwa identyczne telefony takie jak rzeczona ME40Neo: z ekranem 6.5″ i sześcio-calową wersję mini, bez namysłu wybrałbym malucha.
Po pół roku zdanie podtrzymuję, telefon fajny, wydajny, długo trzyma na baterii. Większy ekran, choć nie zmienił moich przyzwyczajeń, to uprzyjemnił obcowanie z kilkoma grami, wcześniej zarezerwowanymi dla tabletu. Podejrzewam, że w następnym telefonie będę celował w podobny rozmiar.

Co nam dają 144 Hertz’e?
Idziemy dalej. Skoro już o ekranie mowa to nie sposób pominąć wciskanej wszędzie bajery o super płynnym odświeżaniu ekranu, tu 90Hz, tam 120, a w onej Motce nawet 144. Tylko co to nam daje?
Z początku, tuż po zmianie z 60Hz na 144Hz, różnica jest kolosalna – animacje śmigają jakbyśmy nagle wymienili starą integrę na najnowszego RTX-a! Wreszcie sobie myślisz: to lubię, tak to powinno wyglądać!
…a nazajutrz o tym zapominasz.
Oczywiście przesadzam, zwiększone odświeżanie cieszy oczy podczas scrollowania ekranu, zatem takie społecznoścówki jak Instagram, TikTok czy Facebook przegląda się z większą gracją aniżeli onegdaj. Ale czy skupianie się na tym elemencie podczas poszukiwania nowego sprzętu jest zasadne? Mam wątpliwości.
Najważniejszymi cechami ekranu na których powinno nam zależeć to pasujący rozmiar oraz wykonanie w technologii AMOLED gwarantującej idealne czernie i tłuste, dobrze nasycone kolory. To tu właśnie widzę największą wartość dodaną po zmianie z klasycznego IPS’a.

Jeszcze, opuszczając powoli temat wyświetlacza, zatrzymajmy się na chwilę przy bocznych krawędziach:
Lepsze proste czy zaokrąglone?
I tu moi drodzy mam problem. Bo zdrowy rozsądek podpowiada, że bardziej praktyczna jest płaska tafla, bez wygibasów. Łatwiej założyć na to szkło ochronne*, mniejsza szansa na uszkodzenie, trudniej o przypadkowe dotknięcia.
No i racja, wszystko się zgadza… tylko, że zaraz do głosu dochodzi serce i wszelkie logiczne kalkulacje szlag trafia. Kiedy biorę telefon do ręki, kiedy przesuwam dłonią od lewej do prawej po jego chłodnej i przyjemnie śliskiej powierzchni i gdy nagle opuszki palców natrafiają na delikatny, acz pogłębiający się płynnie spadek… Jest to zwyczajnie fajne i mi się podoba. Tak po prostu. Niby głupia sztuczka, której wielu unika, ale mnie kupiła.
(*) Przy okazji: jeśli chodzi o ochronę zaokrąglonego wyświetlacza to postawiłem na folię hydrożelową, która jest bardzo plastyczna i pewnie czepia się całej tafli szkła.
Miałem rację co do odświeżania ekranu – zwiększone daje frajdę tylko chwilowo – kiedy porównujemy je z oryginalnymi 60Hz, później szybko przestajemy zauważać, a z czasem pewnie co raz bardziej będzie kusiło wyłączenie tego całkowicie dla zaoszczędzenia energii.
Zaś odnośnie mojej wcześniejszej podniety zagiętymi rogami: wciąż uważam to za fajny bajer, telefon wygląda nowocześnie i stylowo. A folia raz przyklejona w lipcu dalej się elegancko trzyma na całej powierzchni.

Dawno dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma morzami żyło sobie dwóch braci, starszy na imię miał Szczepan, zaś na młodszego wołali Mietek.
Bracia lubili się ścigać, każdego dnia biegali dalej i dalej, aż pewnego razu puścili się tak głęboko w las, że zgubili drogę. Trafem udało im się dostać na polanę na której stała samotna chatka, a w niej gościnna staruszka, która nakramiła chłopców i wskazała im drogę powrotną, lecz prosiła, aby nikomu o niej nie mówić. Szczepan posłuchał, ale jego brat gaduła w końcu nie wytrzymał i opowiedział o przygodzie. To był błąd.
W tejże chwili pogoda zmieniła się, ciemne chmury przysłoniły niebo, zerwała się wichura, a przed Mietkiem pojawiła się kobieta z leśnej chatki. Okazała się najprawdziwszą wiedźmą, która rzuciła na chłopaka straszliwą klątwę!
Od tej pory chłopak nie mógł wygrać ani jednego wyścigu ze swoim bratem, gubił drogę, pocił się jak wieprz i szybko tracił siły. I tylko pocałunek prawdziwego prezesa mógł zdjąć zły czar. Koniec.

Miałem lata temu „przyjemność” bawić się tabletem wyposażonym w układ od Mediateka. Zamulał okrutnie, GPS działał tak, że już lepiej jakby go nie było, do tego grzał się, a bateria topniała w oczach. To, plus fakt, że urządzenia z tym chipsetem były od razu porzucane przez ich producentów i próżno czekać na nowe wersje Androida, sprawiło że trzymałem się układów Qualcomma jak poseł koryta.
Wygląda jednak na to, że obecny prezes mocno poszedł w ślinę z Mietkiem, bo po klątwie nie zostało ani śladu. Powiem więcej – cieszę się, że mam mediatekowego średniaka, zamiast topowego Snapdragona! Moja osobista małżonka jest właścicielką Xiaomi 13 uzbrojonego w Snapa 8 drugiej generacji – ten układ może i ma moc, ale za to kulturą pracy przy obciążeniu przypomina piec hutniczy. Motorolkowy Mediatek jest tymczasem chłodny jak spojrzenie mojej nauczycielki fizyki z liceum.
W kwestii aktualizacji też nie jest źle: owszem na Androida 14 urządzenie czekało dłużej niż jego starszy brat Edge30Neo na Snapie, ale w końcu dowieźli i złego słowa nie powiem. Nawigacja działa precyzyjnie, urządzenie nie zamula i pracuje wyraźnie szybciej od znoszonej MiSzóstki odnośnie której kiedyś myślałem, że jest tak dobrze, że już płynniej system nie może chodzić. Cóż, może i chodzi.
A morał z tej bajki taki, że obecnie zarówno Snapdragon jak i Mediatek to porządne układy i każdy z nich zapewni sprawne działanie urządzenia. Jeśli już, to bałbym się stawiać na jakieś Unisoc’i czy inne Spreadtrumy koczujące w ultra budżetowych smartfonach.
Dobra, przyznaję, z tym piecem hutniczym poleciałem mocno po bandzie, bo temperaturowo Snap 8 v2 to i tak jeden z najbardziej udanych układów Qualcomma, a gorąco w dłonie robi się stosunkowo rzadko (np. przy wideorozmowie z użyciem 5G), ale trzymam się swojego zdania: przy obecnej wydajności średnio-półkowych układów nie widzę potrzeby dokładania do flagowców.
Czy 5G to mus?
Od pojawienia się 5G w Polsce minęło już kilka ładnych lat, ale mimo to przy budżecie do 1000 zł wciąż można łatwo trafić na urządzenia nie wspierające tej technologii. Czy ten brak przekreśla je już na starcie?
W tym miejscu naprawdę chciałem napisać stanowcze „Nie”, ale jednak wybrałem posłużenie się klasykiem:
„To zależy”
W moim przypadku, kiedy poprzedni telefon służył mi przez bite sześć lat i można śmiało zakładać, że kolejnego również nie wymienię po roku, wolałem kupić coś jak najbardziej „na czasie”. Ale czy mi się to 5G przydało?
W Bieszczadach, na zasięgu Plusa, wystarczyłaby mi jedna dłoń emerytowanego pracownika tartaku, by policzyć na palcach ile razy antena wykryła zasięg piątej generacji. Każdorazowo było to małe święto i z miejsca odpalałem test prędkości, aby mój wewnętrzny fetyszysta cyferek mógł osiągnąć satysfakcję.
..aż pewnego pięknego dnia, w swoim własnym domu, włożyłem do telefonu simkę od Play i oczom mym pięknym ukazał się poniższy widok. I nagle okazało się, że wcale nie muszę podpisywać dwuletniej umowy na światłowód 600Mb/s skoro lepsze osiągi mam na prepaidzie.

Tak sytuacja wygląda teraz, w drugiej połowie 2024 roku. A co będzie za rok albo dwa? Odrzucając na bok perspektywę atomowej zimy którą raczą nas koledzy ze wschodu, możemy przypuszczać, że stosownych masztów pojawi się więcej. I nawet jeśli po tych 2-3 latach zmienisz telefon na nowszy, to stary z powodzeniem będzie można użyć w roli routera. A zapewniam was, że szybko odczujecie różnicę pomiędzy tymi 40-60Mb/s w 4G, a 200-800Mb/s w 5G.
sim czy eSim?
Motorola Edge 40 Neo wyposażona jest w tzw. „hybrydowy dualsim”, co w tym wypadku oznacza, że jej tacka pomieści tylko jedną kartę, ale za to drugą można wgrać cyfrowo, jeśli tylko nasz operator na to zezwala.
Mój na szczęście oferował rzeczone udogodnienie, dlatego szybko zrezygnowałem z fizycznego czipu i przeszedłem na eSim. I jak, spoko?
Nie. Nie spoko.
Przynajmniej jeśli chodzi o pierwsze wrażenia. Wyobraźcie sobie bowiem taką sytuację:
Zamawiam nowy numer na karcie eSim. W kilka minut przychodzi wiadomość na mail z kodem QR, który trzeba zeskanować telefonem, co też niezwłocznie robię. Na koniec miga mi mój nowy numer, ale nieopatrznie go nie zapisuję. Później próbuję go znaleźć na wszystkie mi znane sposoby, ale bez skutku, nawet nie mogę do nikogo zadzwonić, bo przecież kartę muszę jeszcze zarejestrować. No to co robię?
Odpalam procedurę „Wyłącz i włącz ponownie” w tym przypadku zmapowaną na usunięcie karty i dodanie jej po raz wtóry. Ale, jak się okazuje, w przypadku eSim nie jest to takie oczywiste, bo raz dodana karta ma już flagę „użyta” w bazie operatora i nie dodam jej ponownie samemu. Trzeba albo udać się do siedziby operatora z telefonem, albo – jak ja to zrobiłem – złożyć reklamację i zakupić nowy numer. I nigdy, przenigdy, go nie usuwać.
PA-RA-NO-JA.
Biorąc pod uwagę jak łatwo jest wyciągnąć fizyczną kartę sim i przełożyć do innego telefonu (lub tabletu/laptopa wedle aktualnych potrzeb), jest to krok zdecydowanie w złą stronę, przynajmniej przy obecnej implementacji tego rozwiązania. Oczywiście eSim ma swoje zalety, chociażby mogę w kilka chwil zamówić sobie turecką albo amerykańską kartę i po taniości korzystać z lokalnej taryfy na wyjeździe, omijając tym samym zbójeckie ceny w roamingu. Ale, sami powiedzcie – jak często jeździcie na takie wakacje?
Podsumowując ten paragraf: mając do wyboru dwa takie same telefony, jeden z tradycyjnym dualsimem, a drugi z hybrydowym, to na 100% wybrałbym to starsze rozwiązanie. Oczywiście najlepiej byłoby znaleźć coś w wersji 2x Sim + eSim, ale mi owa sztuczka się nie udała i zaczynam powątpiewać w istnienie takich jednorożców.
Po miesiącach użytkowania Motki w Polsce byłem w 100% zadowolonym użytkownikiem. Sprawy przyjęły niekorzystny obrót dopiero po powrocie do Chin gdzie, ku memu 'pikachu-face’ zaskoczeniu, okazało się, że telefon ma blokadę regionalną i nie współpracuje z lokalnymi sieciami na zasadzie roamingu. Connection unavaliable, tak po prostu. Normalnie na ten czas po prostu przełożyłbym sobie polską simkę do innego urządzenia, ale oczywiście z esim to nie jest możliwe więc klops. Nie wiem na jakie kraje Edge 40 Neo są jeszcze zablokowane i czy dotyczny to tylko tego modelu, czy może całej rodziny produktu, ale warto to wziąć pod uwagę jeśli zamierzacie kupić taki smartfon z myślą o dalekich wyjazdach.
Gwiżdżę na takie nowości i przy zmianie telefonu z pewnością posiadanie tradycyjnego dualsima będzie jednym z priorytetów przy zakupie.

Szkło czy plastik?
Jeśli, tak jak ja, lubicie dbać o swój sprzęt, a do tego cenicie element personalizacji jakim bez wąpienia jest założenie na telefon kolorowego ogumienia to wiecie, że b. Ale, choćby dla samego porównania opcji, przypomnimy sobie najpopularniejsze surowce używane w telefonicznych obudowach, wraz z ich największymi wadami i zaletami:
- Szkło – eleganckie, aczkolwiek kruche, łatwo się rysuje i brudzi, śliskie
- Ceramika – również stylowa plus odporna na zarysowania, niestety ciężka i wciąż śliska
- Plastik – tani i lekki, zapewnia dobry chwyt, jednak czasem może wyglądać tandetnie
- Metal – wytrzymały, dobrze rozprowadza ciepło, ale może niekorzystnie wpływać na zasięg, brak możliwości użycia ładowania bezprzewodowego
Prafrazując „lore” ze świata Wiedźmina, mamy tutaj dwie szkoły: Szkołę Wilka i Szkołę Kota. Koty, jak to koty, lubią cyklicznie sprawdzać czy grawitacja wciąż działa i jeśli tylko należycie do tej frakcji, to zalecam uzbrojenie się w dobre jakościowo etui, które całkowicie zasłoni plecki urządzenia, czasem zauważalnie podnosząc wagę gadżetu. Stąd lepiej postawić na lekkie tworzywo sztuczne.
A wilki? Geralt, skądinąd najbardziej znany absolwent tej szkoły, nie przejmował się zbytnio estetyką, za to cenił kojący chłód stali. Metalowe konstrukcje może nie prezentują się tak wdzięcznie na grafikach reklamowych jak błyszczące szkiełko, za to nie zbierają odcisków palców, a każda kolejna rysa i uszczerbek tylko je uszlachetnia, nadając właścicielowi wizerunek doświadczonego wojownika z którym nie warto zadzierać.

Omawiana Motka posiada powłokę z tworzywa sztucznego w wersji tzw. „wegańskiej skóry”, która nie tylko jest przyjemna w dotyku i zapewnia pewny chwyt, ale ponadto nie zbiera odcisków palców. Obudowę zaliczam do największych plusów urządzenia – gdyby była wykonana ze szkła, pewnie zdecydowałbym się na inny telefon.
W zasadzie już na samym początku włożyłem Motkę w dołączone etui i siedzi tam aż po dzień dzisiejszy. Te ani nie spłowiało, ani nie pękło, a kilka razy uratowało mi dupsko gdy urządzenie spotkało się z gruntem. Wszystko razem bardzo do siebie pasuje i ani myślę cokolwiek przy tym zmieniać.
I tylko to ciągłe tłumaczenie kumplom, że mój telefon nie jest wcale różowy tylko w kolorze brzoskwiniowym trochę uwiera.

Jak zmieniła się mobilna fotografia
przez ostatnie 6 lat?
Kupiwszy Mi6 w 2018 roku, porównałem zdjęcia nim zrobione do tych z mojego pierwszego smartfona czyli Motoroli Moto E wypuszczonej na rynek 4 lata wcześniej. Wiem, że porównanie z czapy, bo z jednej strony budżetowiec za 5 stówek z hakiem, a z drugiej flagowiec. Tak czy inaczej, różnica była kolosalna! Te kolory! Te szczegóły! Te portrety!
Z początku chciałem wziąć wysłużone Mi6 i porównać robione nim fotki do tych z opisywanej Motoroli, ale byłoby to raczej w ramach ciekawostki, bo werdykt nie mógłby być inny niż wygrana nowocześniejszego urządzenia.
Zamiast tego postawiłem na wspomniany wcześniej Mi13 podebrany cichaczem z torebki żony. Jak się ma roczny średniak do dwuletniego (lecz wciąż dwukrotnie droższego) flagowca? Sprawdźmy!
Testy przeprowadziłem w siedmiu kategoriach:
- zdjęcia zwykłe (miasto), porównanie detali
- tryb wysokiej rozdzielczości (50MP), porównanie detali
- zdjęcia HDR „pod słońce”
- zdjęcia portretowe
- zdjęcia makro
- zdjęcia w półmroku
- zdjęcia w trybie nocnym












A wniosek z tego starcia jest następujący:
Czy jest różnica w fotkach cykanych średniakiem i flagowcem? Oczywiście, droższy robi to lepiej, w szczególności kiedy światła jest za mało. Czy ta różnica z miejsca dyskwalifikuje tańsze urządzenie? Cóż, nie powiedziałbym. Jeśli jesteśmy profesjonalnym fotografem to i tak nic nie zastąpi nam lustrzanki. Influencer-amator wybierze iPhone’a – dla szpanu i płynnego wideo. Ale zwykły Heniek który zazwyczaj robi zdjęcia licznikowi gazu i rdzewiejącym nadprożom w swoim Audi, a za seryjne pstrykanie bierze się tylko na wakacjach w Hurgadzie, będzie zadowolony.
Co ciekawe, ważniejsze od samej jakości fotek okazała się dla mnie kultura pracy urządzeń, czyli to jak szybko potrafią przejść od statusu „leżę w kieszeni” do „cykam zdjątka”. W teście kowboja Motka osiągała wyniki oscylujące w granicach 4 sekund, natomiast Mi 13 ustanowił rekord na poziomie 2.72s! Stareńka Mi 6 mogła tylko pomarzyć o takich czasach. Cóż, i tym razem sprawdza się stare porzekadło:
„Najlepszy aparat to ten, który masz przy sobie.”
Test kowboja:
Stajemy w lekkim rozkroku, smartfon schowany w kieszeni po stronie dominującej ręki. Telefon jest zablokowany, ale ma ustawiony skrót szybkiego włączenia aparatu. Tryb samolotowy włączony aby nieoczekiwane powiadomienie nie wpłynęło na wynik. Druga osoba trzyma stoper i daje sygnał do strzału. Wtedy jak najszybciej wyciągamy telefon z kieszeni, uruchamiamy aparat i próbujemy zrobić nieporuszone zdjęcie jakiemuś obiektowi w ruchu (dzieci, zwierzęta, pojazdy itp.). Kiedy skończymy sygnalizujemy to sekundantowi aby w tym samym czasie zastopował zegar.
Czy warto dopłacać do flagowca?
Podsumujmy co wiemy do tej pory.
W 2024 roku telefon z przedziału 1000-1500 zł nie odbiega zbytnio trzykrotnie droższym urządzeniom. Różnic w ekranach nie dostrzeżemy gołym okiem. Wygląd premium nie będzie miał znaczenia gdy wciśniemy telefon w etui. Średniopółkowe układy są już na tyle szybkie, że przewagę topowych procesorów widać głównie w benchmarkach… oraz oparzeniach na dłoni. Kamery flagowców, owszem potrafią odstawać od swoich tańszych odpowiedników, ale o ile nie zmierzamy używać telefonu do rozkręcenia kariery tiktokera to absolutnie nie będziemy mieli powodów do narzekań.
Czy zatem jest choć jedna rzecz, której ja – zadowolony właściciel Motoroli Edge 40 Neo kupionej na promce za 1200 zł (1999 zł na premierze) – zazdroszczę swojej żonie – zadowolonej właścicielce Xiaomi 13 który debiutował w Polsce dwa lata temu w cenie od 4799 zł (obecnie wciąż > 2000 zł)?
Tak. Nie przypuszczałem w najdzikszych snach, że kiedykolwiek wypowiem te słowa, ale taka jest prawda, więc miejmy to już za sobą:
Wibrator żony jest lepszy od mojego.
Jakkolwiek dwuznacznie by to nie zabrzmiało, zazdroszczę małżonce silniczka wibracyjnego. U mnie jest po prostu taki żeby był, nic szczególnego. A tam?
Trudno to przekazać słowami, to trzeba poczuć na własnej skórze, jednakowoż pisząc na klawiaturze Xiaomi 13 czuję się jakbym stukał małym porcelanowym młoteczkiem w kryształową tabliczkę. Poezja! Nie wiem, czy droższe telefony oferują jeszcze lepszą haptykę, ale szukając nowego urządzenia w przyszłości nie omieszkam porównać konkurencji również i pod tym względem.

Czego najbardziej brakuje po przesiadce?
Patrząc na moje wcześniejsze wywody, pewnie zgadujecie, że chodzi o kompaktowość, ale nie. To oczywiście też, jednak bardziej tęsknię za ultradźwiękowym skanerem odcisków palców który działał pewnie w każdych warunkach, bez względu na to czy palec był mokry lub zabrudzony. Lekki dotyk z miejsca odblokowywał urządzenie, zaś dłuższe przytrzymanie wyłączało ekran.
W Motce wpierw muszę poruszyć telefonem aby go wybudzić i dopiero po tym pojawia się opcja odblokowania. Te działa nawet sprawnie, ale czytnik jest optyczny, czyli wpierw musi odpowiednio doświetlić opuszek palca. W dzień to nie boli, ale w nocy nagły błysk ekranu potrafi zirytować. Z oczywistych względów nie przypiszę do sensora żadnych przydatnych skrótów i chyba wolałbym aby znajdował się on gdzieś z boku urządzenia, albo na pleckach. To mniej nowoczesne, ale bardziej praktyczne rozwiązanie.

Czy nie żałuję, że
nie poczekałem na Edge 50 Neo?
Miesiąc po moim zakupie Edge 40 Neo, Motorola wprowadziła na rynek jego następcę, pod kilkoma względami lepszego. Do największych zmian zaliczają się:
- ładowanie indukcyjne 15W
- dodatkowy teleobiektyw (zoom x3)
- ekran LTPO (dynamiczne odświeżanie 1-120Hz)
- bardziej kompaktowy rozmiar
Wszystko fajne, ale żaden z tych bonusów nie jest jakimś game changerem. Może gdyby oba telefony były w podobnych przedziałach cenowych, ale ME50Neo wychodzi udekorowana w podatek od nowości i debiutuje za 2199 zł co jest zwyczajną przesadą. Jeśli zaś dodamy do tego fakt, że w zestawie zabrakło ładowarki to od razu widać, że nie ma czego żałować.
Och, cóż to była za cudna ładowareczka! W kwadrans potrafiła podładować telefon o 50%! A dlaczego „była”? Bo taki gapa jak ja zostawił ją w pokoju hotelowym i przepadła na zawsze. Nówka sztuka to koszt ponad 100zł i niestety wygląda na to, że żadne zamienniki nie będą tak wydajne jak oryginał.

Biorąc wszystkie fakty razem do kupy, jasno widać, że obecnie za dobry (a nawet bardzo dobry) telefon nie trzeba płacić jak za zboże i już w kwocie do 1500 zł łatwo uda się znaleźć kompletne urządzenie, które wystarczy na lata.
Tym niemniej pamiętajmy, że telefon dawno przestał być jedynie gadżetem do dzwonienia, a stał się elementem garderoby i wyznacznikiem statusu. To czy przy rozmowie z klientem wyciągniesz z kieszeni iPhone’a, Pixela czy składanego Samsunga wiele o tobie mówi, a pierwsze wrażenie jest zawsze najważniejsze.
A co jeśli kupujesz telefon tylko dla siebie
i w nosie masz społeczne konwenanse?
Gdybym miał w kieszeni 5 tysięcy złotych które muszę wydać na nowy telefon, to na co bym się skusił? Cóż, za tę kwotę można już kupić nowiutkiego Golfa z 2005 roku, więc rozsądne rozdysponowanie takiej fortuny nie będzie proste, ale myślę, że poszedłbym w jakiegoś ciekawego składaka. Może typu „flip” który ładnie układa się w kieszeni, a może w „folda” będącego jednocześnie podręcznym tabletem.
Z pewnością wziąłbym coś wyróżniającego się na tle konkurencji,
coś w czym faktycznie czuć ten dodatkowy pieniądz.

Epilog
Wniosek z tej przydługiej historyjki jest prosty: dawno już minęły czasy kiedy kupno nowego telefonu przypominało misję w grach z serii Commandos gdzie poziom trudności zakrawał o granice absurdu, a o wpadkę było wyjątkowo łatwo. Wtedy jeden kompromis gonił drugi: albo dobry aparat, albo mocna bateria, albo szybki procesor, albo porządny ekran.
Obecnie klient czuje się bardziej jak ta stereotypowa baba z mięsnego, wybierająca wędlinę życia:
Co ta szynka taka żylasta?!
To za tłuste!
Ta za chuda!
Ten kawałek mnie pani ukroi!
Nie ten, tamten!
I kopytków, tak ze dwa kilo!
Nie będąc wymagającym użytkownikiem możemy śmiało wejść do salonu pierwszego lepszego operatora, podpisać umowę na dwa lata i wyjść z porządnym urządzeniem które bezproblemowo posłuży aż do końca kontraktu. Jeszcze dekadę temu z takim podejściem zostalibyśmy srogo wyd*mani… dziś co prawda też, ale operator przynajmniej zapłaci za kolację i pocałuje na pożegnanie pakując nas do taksówki następnego ranka.